piątek, 17 lutego 2023

Miło

Wybraliśmy się z Włóczykijem na wyprawę do Imielna, z drabiną, piłą, sekatorami, workami.

Jak możecie zobaczyć, działaliśmy równo. Wybitne osiągnięcia miał Michał, który jechał równo, tnąc co popadnie dużym sekatorem.


Tym samym  żywopłot od frontu został znacząco obniżony, co ułatwi jego pielęgnację.


Tu widzicie Michała, który walczy z obniżeniem tawuły (ja tam bym jej nie obniżała, bo to jest jej naturalny pokrój i szkoda energii, ale zalecenia właścicieli były inne).


Stąd pobraliśmy dużą ilość opału.

A tu możecie zobaczyć obstrzyżony klon zwyczajny, Michał obrównywał go z drabiny.
Dzisiaj mówi że ma lekkie zakwasy, ale tylko lekkie.

Tata wyczesywał zeschnięte liście z irysów syberyjskich.
Sadzawka skuta lodem.
A tu zbieramy się do powrotu.
Jak widzę ten napis, to za każdym razem robię mu zdjęcie.

A tu gotowe liście z odciskiem bergenii, które zrobiłam na warsztatach ceramicznych dla dorosłych w Glinianej Kuli na Ogrodach. Wałek był bardzo ciężki, a po zajęciach miałam mocne zakwasy i byłam zmęczona i głodna. Tym samym zdecydowałam, że muszę zabierać przekąskę dla siebie na takie wyjazdy.


Miejsce pracy było zabezpieczane płachtą impregnowanego płótna.

W sali są przestronne okna, które za dnia wpuszczają dużo światła. Pracownia jest miła i przestronna, a kwiaty gipsówki w słoikach dodawały artyzmu i wdzięku.
Moje liście odpoczywają między deskami. Są obciążone na czas suszenia, żeby nie wybrzuszały się.
Prowadząca ma niesamowitą wiedzę o glinie, technologii, piecach. Sama pracownia ma dużo zakamarków i ciekawych miejsc. Jeden z pieców jest nowy i śmierdzi podczas wypalania, bo cegły się jeszcze nie wypaliły.

Ostatnie ujęcie obciążonych liści. Liście po wypaleniu i poglazurowaniu przymocuję do ściany w piwnicy. To pierwsze podejście do tematu mozaiki, która mocno zwraca moją uwagę, szczególnie w twórczości artystów epoki PRL, kiedy musieli sobie radzić z tego co było, co obfitowało pięknymi rozwiązaniami. Taka idea jest mi bardzo bliska, bo przypomina klocki LEGO, a ja uwielbiam (Michał też) uniwersalność LEGO i uniwersalność rzeczy z IKEA. Elastyczność dopasowania jest cudowna, bo można zestawiać te obiekty, przedmioty, dekory w najróżniejsze zestawy, odpowiednio do swoich potrzeb.

Obcowanie z estetyką pracowni było dla mnie ogromnie karmiące, czułam się trochę jak ryba w wodzie, pomimo że wykształcenia w tym nurcie nie mam, to było to coś, co było moim językiem. Czego nie mam na co dzień i za czym bardzo tęsknię.
Cały czas ćwiczę ćwiczenia na przeponę i emisję głosu i mam zakwasy wzdłuż przepony. Nie wiem czy  mam dalej ćwiczyć, skoro przepona jest tak obolała.
Tu drugi fragment pracowni z obiektami na sprzedaż.
Poniżej róża z bukietu od Michała na Walentynki. Przepiękna i pachnąca (!) o dziwo, bo róże kwiaciarskie raczej rzadko pachną i jak się na taką trafi, to jest skarb.

Dzisiaj Reksiu nie mógł wytrzymać po moim powrocie z zakupów i głabnął papierowy worek z ciastkami, żeby sprawdzić czy jest coś psiego. No nie było, znalazłam rozbebeszony worek i zostawione ciastka. Zdecydowałam, że pies też musi dostać swój worek, pocięłam rybkę, zawinęłam i schowałam. Bardzo krótko szukał worka, po czym błyskawicznie rozbebeszył, wessał rybkę i tyle.